Musiałam przyznać, że to czego wczoraj się
dowiedziałam wywołało u mnie szok, który dał o sobie znać dopiero wieczorem,
kiedy już znalazłam się w domu.
Dzisiaj jakoś zdążyłam już przetrawić tę informację.
Zostało mi pół godziny wykładów. Zamierzałam pojechać po nich do Billa, pierw jednak wstępując do ulubionej restauracyjki by coś zjeść. Nie zamierzałam jeść u niego ze względu na Toma, który zapewne pozwoliłby sobie na różnego typu docinki pod moim adresem.
Pomimo tych niezbyt wesołych wiadomości obudziłam się z wyjątkowo dobrym humorem, chociaż zapewne powinnam rozpaczać nad losem biednego Billa Kaulitz.
Zabrzmiało to jak ironia? To dobrze, bo właśnie o to mi chodziło. Przemyślałam sobie wieczorem wszystko i doszłam do pewnych wniosków.
Mówiąc w skrócie, Bill jest debilem. Powtarzałam mu non stop, żeby zrobił coś z tym zapaleniem. Z tego co się orientuję Tom też mu o tym mówił. Zresztą nie tylko on. Każdy mu to powtarzał. Bill jako, że zawsze chce być najmądrzejszy i w ogóle i w szczególe dostał to na co zasłużył. Gdyby czasami słuchał innych, a nie zgrywał najmądrzejszego na świecie.
Kocham go. Ale mimo wszystko dostrzegam jego wady. Nie jest idealny, zresztą nie ma idealnego człowieka, ale Bill jest niesamowicie… Nawet nie wiem jak mam to określić. Jest idealny – z wyglądu. Na tym się zaczyna i kończy. To co piszą i mówią o nim w mediach, a to co jest w rzeczywistości to dwie różne rzeczy. Nie mam pojęcia jak ja z nim wytrzymuję w taki lub inny sposób, bo normalny człowiek spasowałby po piętnastu minutach. Wzdychałam przez dwa miesiące do faceta, który jakoś niespiesznie chciał mnie poinformować o tym co się z nim dzieje. W tym momencie powinnam się na niego wypiąć i mieć głęboko w poważaniu to czy chce mnie widzieć czy nie i jak bardzo potrzebuje mnie w tym momencie.
Wypuściłam dość głośno powietrze i spojrzałam w stronę okna. Nie dość, ze miałam wspaniały humor, to jeszcze słońce przyjemnie przygrzewało. Lepiej być chyba nie mogło.
No dobra, mogło. Było by jeszcze wspaniale gdyby ten idiota w końcu połączył w jakiś magiczny sposób fakty i zorientował się, ze nie jest dla mnie już tylko przyjacielem jak zapewne przez większość czasu myślał. O ile można go o to posądzić, bo czasami odnoszę wrażenie, że Bill mało kiedy używa tego wspaniałego organu jakim jest mózg.
Zerknęłam na swój zeszyt i wykrzywiłam usta w lekkim uśmiechu mając ochotę zacząć się śmiać z samej siebie, że już nawet odruchowo piszę jego imię. W tym momencie osoba trzecia mogłaby powiedzieć, ze powinnam się iść leczyć, bo coś mi się stało z głową.
Przeniosłam wzrok na swój telefon i odblokowałam go sprawdzając godzinę.
Piętnaście… Trzynaście… Dziewięć… Pięć… Cztery… Dwa… Jeden. KONIEC.
Z uśmiechem wyłączyłam długopis i zamknęłam zeszyt chowając go do torby.
Jako, ze jakiś czas temu zostałam pozbawiona większości znajomych nikt się mną nie przejął kiedy wstałam z miejsca i ruszyłam do wyjścia z Sali. Nie zwracałam nawet uwagi na profesora, który jeszcze coś mówił. Wyszłam na korytarz i uśmiechnęłam się sama do siebie, zupełnie tak jakby ktoś właśnie dał mi jakiś zastrzyk z niesamowicie dużą ilością endorfin.
Ruszyłam do wyjścia, ściskając w dłoni torbę. Wychodząc na zewnątrz zaczęłam sobie nucić jedną z moich ostatnio ulubionych piosenek.
Kiedy dotarłam do samochodu i zapakowałam się do niego od razu podłączyłam mojego Ipoda pod radio i od razu odpaliłam moje ostatnie oczko w głowie. Wyjeżdżając z parkingu nie zwracałam na nikogo uwagi i śpiewałam w niebogłosy w taki sposób chcąc pokazać swoje zadowolenie i to jak głęboko mam ich wszystkich za przeproszeniem w dupie.
- … Life’s my light and liberty and I’ll shine when I wanna shine… - Zadowolona jechałam przez miasto kierując się prosto do wielkiej posiadłości bliźniaków Kaulitz.
Z głowy mi wyleciało, że miałam podjechać do restauracji. Chociaż właściwie to nie miało sensu, bo nawet nie odczuwałam głodu za bardzo.
Doszłam do wniosku, ze ta piosenka mi się chyba nigdy nie znudzi, bo nim dojechałam do ich domu zdążyłam odsłuchać jej z trzynaście razy, ale mimo wszystko dalej pozwoliłam na jej powtórzenia.
Na szczęście przed bramą nie musiałam się prosić by ktoś mi otworzył, bo Bill jeszcze jakiś czas temu będąc wspaniałomyślny wyposażył mnie w dodatkowy klucz, który otwierał na odległość bramę. Z uśmiechem wjechałam na podjazd, chociaż mój samochód tam zupełnie się nie prezentował przy ich wozach. Westchnęłam ciężko parkując za białym Audi Q7. Wyłączyłam muzykę, mimo wszystko dalej jednak śpiewając pod nosem. Nim wysiadłam z samochodu Tom zdążył wyjść na zewnątrz, mając oczywiście tak samo skwaszoną minę jak zawsze na mój widok. Nie przejmując się tym, że może nie koniecznie potrafię dobrze śpiewać, wysiadając zaśpiewałam w jego kierunku nieco głośniej:
- No trespassers? Yeah, my ass! Wait till ya get a load of me! – I uśmiechnęłam się bezczelnie w jego kierunku. – Bill jest? – Spytałam biorąc z wozu torbę i zamknęłam samochód. Jako nie ufałam starszemu bliźniakowi.
- Nawet jeśli to? – Tak… Ta jego pogarda w spojrzeniu. Nie miałam pojęcia czemu, ale teraz bawiło mnie to strasznie.
- To jestem z nim umówiona. I nic tu po twoich dogryzkach, Kaulitz. – Powiedziałam ruszając w stronę wejścia do domu. Chwilę później znalazłam się już w holu, gdzie zostawiłam swoje buty.
- Ade? – Usłyszałam na wejściu. Bill był w salonie. Chwilę później znalazłam się tam i ja. Od razu podeszłam do niego i ucałowałam jego policzek zadowolona.
- Cześć Bill. Mam nadzieję, że się dobrze czujesz. – Żałowałam, że nie widzi tego jak piękny jest dzisiejszy dzień i jak posyłam mu swoje uśmiechy. Liczyłam na to, ze jednak jeszcze kiedy spojrzy na świat tymi swoimi czekoladowymi oczami.
Dzisiaj jakoś zdążyłam już przetrawić tę informację.
Zostało mi pół godziny wykładów. Zamierzałam pojechać po nich do Billa, pierw jednak wstępując do ulubionej restauracyjki by coś zjeść. Nie zamierzałam jeść u niego ze względu na Toma, który zapewne pozwoliłby sobie na różnego typu docinki pod moim adresem.
Pomimo tych niezbyt wesołych wiadomości obudziłam się z wyjątkowo dobrym humorem, chociaż zapewne powinnam rozpaczać nad losem biednego Billa Kaulitz.
Zabrzmiało to jak ironia? To dobrze, bo właśnie o to mi chodziło. Przemyślałam sobie wieczorem wszystko i doszłam do pewnych wniosków.
Mówiąc w skrócie, Bill jest debilem. Powtarzałam mu non stop, żeby zrobił coś z tym zapaleniem. Z tego co się orientuję Tom też mu o tym mówił. Zresztą nie tylko on. Każdy mu to powtarzał. Bill jako, że zawsze chce być najmądrzejszy i w ogóle i w szczególe dostał to na co zasłużył. Gdyby czasami słuchał innych, a nie zgrywał najmądrzejszego na świecie.
Kocham go. Ale mimo wszystko dostrzegam jego wady. Nie jest idealny, zresztą nie ma idealnego człowieka, ale Bill jest niesamowicie… Nawet nie wiem jak mam to określić. Jest idealny – z wyglądu. Na tym się zaczyna i kończy. To co piszą i mówią o nim w mediach, a to co jest w rzeczywistości to dwie różne rzeczy. Nie mam pojęcia jak ja z nim wytrzymuję w taki lub inny sposób, bo normalny człowiek spasowałby po piętnastu minutach. Wzdychałam przez dwa miesiące do faceta, który jakoś niespiesznie chciał mnie poinformować o tym co się z nim dzieje. W tym momencie powinnam się na niego wypiąć i mieć głęboko w poważaniu to czy chce mnie widzieć czy nie i jak bardzo potrzebuje mnie w tym momencie.
Wypuściłam dość głośno powietrze i spojrzałam w stronę okna. Nie dość, ze miałam wspaniały humor, to jeszcze słońce przyjemnie przygrzewało. Lepiej być chyba nie mogło.
No dobra, mogło. Było by jeszcze wspaniale gdyby ten idiota w końcu połączył w jakiś magiczny sposób fakty i zorientował się, ze nie jest dla mnie już tylko przyjacielem jak zapewne przez większość czasu myślał. O ile można go o to posądzić, bo czasami odnoszę wrażenie, że Bill mało kiedy używa tego wspaniałego organu jakim jest mózg.
Zerknęłam na swój zeszyt i wykrzywiłam usta w lekkim uśmiechu mając ochotę zacząć się śmiać z samej siebie, że już nawet odruchowo piszę jego imię. W tym momencie osoba trzecia mogłaby powiedzieć, ze powinnam się iść leczyć, bo coś mi się stało z głową.
Przeniosłam wzrok na swój telefon i odblokowałam go sprawdzając godzinę.
Piętnaście… Trzynaście… Dziewięć… Pięć… Cztery… Dwa… Jeden. KONIEC.
Z uśmiechem wyłączyłam długopis i zamknęłam zeszyt chowając go do torby.
Jako, ze jakiś czas temu zostałam pozbawiona większości znajomych nikt się mną nie przejął kiedy wstałam z miejsca i ruszyłam do wyjścia z Sali. Nie zwracałam nawet uwagi na profesora, który jeszcze coś mówił. Wyszłam na korytarz i uśmiechnęłam się sama do siebie, zupełnie tak jakby ktoś właśnie dał mi jakiś zastrzyk z niesamowicie dużą ilością endorfin.
Ruszyłam do wyjścia, ściskając w dłoni torbę. Wychodząc na zewnątrz zaczęłam sobie nucić jedną z moich ostatnio ulubionych piosenek.
Kiedy dotarłam do samochodu i zapakowałam się do niego od razu podłączyłam mojego Ipoda pod radio i od razu odpaliłam moje ostatnie oczko w głowie. Wyjeżdżając z parkingu nie zwracałam na nikogo uwagi i śpiewałam w niebogłosy w taki sposób chcąc pokazać swoje zadowolenie i to jak głęboko mam ich wszystkich za przeproszeniem w dupie.
- … Life’s my light and liberty and I’ll shine when I wanna shine… - Zadowolona jechałam przez miasto kierując się prosto do wielkiej posiadłości bliźniaków Kaulitz.
Z głowy mi wyleciało, że miałam podjechać do restauracji. Chociaż właściwie to nie miało sensu, bo nawet nie odczuwałam głodu za bardzo.
Doszłam do wniosku, ze ta piosenka mi się chyba nigdy nie znudzi, bo nim dojechałam do ich domu zdążyłam odsłuchać jej z trzynaście razy, ale mimo wszystko dalej pozwoliłam na jej powtórzenia.
Na szczęście przed bramą nie musiałam się prosić by ktoś mi otworzył, bo Bill jeszcze jakiś czas temu będąc wspaniałomyślny wyposażył mnie w dodatkowy klucz, który otwierał na odległość bramę. Z uśmiechem wjechałam na podjazd, chociaż mój samochód tam zupełnie się nie prezentował przy ich wozach. Westchnęłam ciężko parkując za białym Audi Q7. Wyłączyłam muzykę, mimo wszystko dalej jednak śpiewając pod nosem. Nim wysiadłam z samochodu Tom zdążył wyjść na zewnątrz, mając oczywiście tak samo skwaszoną minę jak zawsze na mój widok. Nie przejmując się tym, że może nie koniecznie potrafię dobrze śpiewać, wysiadając zaśpiewałam w jego kierunku nieco głośniej:
- No trespassers? Yeah, my ass! Wait till ya get a load of me! – I uśmiechnęłam się bezczelnie w jego kierunku. – Bill jest? – Spytałam biorąc z wozu torbę i zamknęłam samochód. Jako nie ufałam starszemu bliźniakowi.
- Nawet jeśli to? – Tak… Ta jego pogarda w spojrzeniu. Nie miałam pojęcia czemu, ale teraz bawiło mnie to strasznie.
- To jestem z nim umówiona. I nic tu po twoich dogryzkach, Kaulitz. – Powiedziałam ruszając w stronę wejścia do domu. Chwilę później znalazłam się już w holu, gdzie zostawiłam swoje buty.
- Ade? – Usłyszałam na wejściu. Bill był w salonie. Chwilę później znalazłam się tam i ja. Od razu podeszłam do niego i ucałowałam jego policzek zadowolona.
- Cześć Bill. Mam nadzieję, że się dobrze czujesz. – Żałowałam, że nie widzi tego jak piękny jest dzisiejszy dzień i jak posyłam mu swoje uśmiechy. Liczyłam na to, ze jednak jeszcze kiedy spojrzy na świat tymi swoimi czekoladowymi oczami.
~*~
Siedziałem
na skórzanej sofie oczekując przybycia Ade.
Przeczesałem
palcami swoje suche, zniszczone włosy, by zgarnąć je do tyłu, lecz po chwili
wróciły na swoje miejsce. Zrezygnowany pochyliłem się nad szklanym stolikiem i
dłonią szukałem kredki do oczu, którą chwilę wcześniej tam położyłem. Po chwili
natknąłem się na upragniony przedmiot. Ostrą końcówkę przyłożyłem niezdarnie do
powieki, lecz zamiast przesuwać ją poziomo, prawie wydłubałem sobie oko. Klnąc
pod nosem rzuciłem kredką i zacząłem trzeć obolałe miejsce.
-
Kurwa mać. – Syknąłem, próbując unieść powiekę.
Usłyszałem
śmiech Toma dochodzący z korytarza.
-
Przestać rżeć ciołku! – krzyknąłem, chwytając pobliską poduszkę.
Niezdarnie
rzuciłem ją w kierunku śmiechu brata, lecz głucho upadła na podłogę.
Wkurzyłem
się i naburmuszony usiadłem na kanapie. Skrzyżowałem dłonie na klatce
piersiowej, gdy usłyszałem rozmowę Toma i Ade. Wiedziałem, że się uśmiechała –
w końcu miała radosny ton głosu. Poprawiłem poduszki leżące na sofie.
Pamiętałem, że szczupła brunetka zawsze zwracała uwagę na najdrobniejsze
szczegóły.
-
Hej kaleko. – Rzuciła wesoło, zajmując miejsce obok mnie.
-
To, że nie widzę wcale nie oznacza, że jestem kaleką. – Zaprotestowałem.
-
Powiedzmy szczerze, zachowujesz się jakbyś cofnął się w rozwoju. – Odparła.
Wkurzyłem
się, bo wcale nie zachowywałem się jak dziecko. Straciłem wzrok, co
automatycznie wykluczało większość czynności, które mogłem wykonać.
-
Odpierdol się ode mnie. – Wysyczałem wściekle.
-
Trafiłam w czuły punkt Kaulitz ? – Spytała ironicznie, rzucając we mnie
poduszką. – Ogarnij się, przecież ślepota nie broni ci śpiewać, tworzyć muzykę
i uczyć się podstawowych czynności. Nikt nad tobą nie będzie się do cholery
użalać przez resztę życia.
Zaśmiała
się głośno. Zrobiło mi się cholernie przykro, ponieważ nie spodziewałem się, że
tak postrzegał mnie cały świat. Postanowiłem jednak nie pokazywać uczuć, które
rozdzierały mnie wewnątrz, tylko odrzuciłem jej z całą siłą poduszkę.
-
Udowodnię ci, że potrafię więcej, niż ci się wydaje. – Fuknąłem, podnosząc się
z sofy.
-
Niby jak? – Spytała brunetka. – Przecież ty jesteś w stanie sobie zrobić
krzywdę prostownicą, nawet wtedy, gdy wszystko widziałeś.
Tymi
słowami skopała leżącego. Zadała cios poniżej pasa. Podniosłem się obrażony z
kanapy i skierowałem się ku drzwiom do garderoby. Odruchowo wyciągnąłem ręce
przed siebie, lecz po chwili ułożyłem je wzdłuż ciała. Starałem się udowodnić
tej zarozumiałej brunetce, że nie jestem tak upośledzony ruchowo, bym nie mógł
wykonać najprostszych czynności. Niestety mój plan legł w gruzach, gdy z całej
siły uderzyłem w rozsuwane drzwi garderoby. Usłyszałem cichy, kobiecy śmiech.
-
Nie mówiłam panie Kaulitz? – Spytała rozbawionym tonem głosu.
Po
chwili poczułem jej ciepły oddech na karku i delikatne dłonie chwytające moje. Rozsunęła
drzwi i zaprowadziła mnie do wnętrza pokoju.
-
Ubierałeś się sam? – Spytała, odchodząc kawałek ode mnie.
-
Nie, Tom mi pomógł. – Odparłem. – Jest coś nie tak?
-
Powiem ci tyle… Nigdy jeszcze nie widziałam ciebie w tak szerokiej,
pomarańczowej koszulce. – Zaśmiała się cicho, rzucając mi dżinsowe spodnie.
Oparłem
się o chłodną ścianę trzymając dolną część ubioru. Po chwili na mojej głowie
wylądował t-shirt.
-
Księżniczko, uważaj na moją fryzurę. – Fuknąłem, ściągając koszulkę.
-
Kto jest księżniczką, ten nią jest. – Odparła spokojnie, co wytrąciło mnie z
równowagi.
Westchnąłem
cicho, ignorując jej słowa. Nie mogłem się denerwować w takim stanie. Z trudem
założyłem t-shirt, po czym skrzyżowałem dłonie na klatce piersiowej czekając na
jej kolejne wskazówki.
Dzięki
niej powoli uczyłem się jak funkcjonować w świecie, którego nie mogłem ujrzeć.
Była moją oporą. Pomagała mi wierzyć, że pomimo braku wzroku nie byłem tak
beznadziejny, za jakiego się uważałem. Była moją przyjaciółką, słońcem
oświetlającym ponury dzień. Dzięki niej wierzyłem, że kiedyś nadejdzie lepsze
jutro.
~*~
Wydawało
by się, że tak niewiele czasu minęło od wyjścia Billa ze szpitala. Tymczasem
była już prawie końcówka grudnia. Prawie się nie widywałam znowu z chłopakiem
przez zaliczenia, których było… Było od cholery. Musiałam w to wplątać
dodatkowo chodzenie po sklepach i szukanie prezentów, plus odwiedziny Billa
chociaż raz w tygodniu. W tym momencie byłam zadowolona z faktu, ze nie widzi,
bo zapewne zrobiłby mi wykład – jak zwykle – na temat tego, ze się w końcu
wykończę. Chociaż właściwie pewnie spłynęłoby to po mnie jak woda po kaczce, bo
Kaulitz był ostatnią osobą, która mogła mi mówić co i jak robić. Szczególnie,
ze kiedyś sam nie był lepszy i zdarzały mu się dni, kiedy spał zaledwie trzy do
czterech godzin. Ale w ogóle dlaczego ja cały czas o nim myślę. Czasami łapię
się na tym, że jestem idiotką. No bo, na chłopski rozum, jeśli ktoś za czasów
kiedy widział nie zauważał nic, to czego się można spodziewać teraz, skoro ta
osoba żyje w kompletnych ciemnościach? Zaczynam odnosić wrażenie, że gadam trzy
po trzy jakbym była pijana. A nie jestem. Jest środek dnia, mamy czternasty
grudnia, jest pełno śniegu, a ja czuję że zamarzam. I prawdopodobnie wyglądam
jak śnieżynka. I pomyśleć, że do takiego stanu doprowadziłam się w zaledwie
chwilę idąc od przystanku do domu.
Nienawidzę tego kiedy mój samochód odmawia posłuszeństwa i muszę tłuc się komunikacją miejską. Ja wiem, ze może moja zabawka nie jest super ekstra, ale często mi starcza. Weszłam do klatki i od razu wytrzepałam buty po czym ruszyłam schodami na górę. Zostały mi dwa egzaminy i mogłam zacząć mieć świąteczną przerwę. Nie mam pojęcia jak ja to robiłam, ze zaliczałam w pierwszych terminach. Prawdę mówiąc wielokrotnie podczas nauki zastanawiałam się nad tym co robi w danym momencie Bill czy jakby to było gdyby coś tam. Mam ponad dwadzieścia lat a zachowuję się jak nastolatka, co jest po prostu tragiczne w niektórych momentach. Nie rozumiem sama siebie czasami. Chociaż to nie jest dziwne jakoś specjalnie. W końcu wiele osób kiedy się zakocha staje się odmóżdżonymi istotami, które tylko o jednym i tak non stop.
Dlatego jestem pełna podziwu dla siebie, ze jakimś cudem to wszystko łączyłam ze sobą.
Co ciekawsze dokonałam cudu w tym roku i do świąt jeszcze sporo czasu zostało, a ja już w sumie miałam wszystko pokupowane. Musze wspomnieć, ze o wrednym Tomie i jego pieprzonej arielce nie zapomniałam. Dla nich też mam po drobiażdżku chociaż praktycznie spłukałam się już do zera. Ale niech znają moje dobre serce, a przede wszystkim ten idiota. Nie zasługuje na nic, ale stwierdziłam, że pokaże mu, iż jestem od niego o tysiąc razy lepsza. Niech sobie uważa dalej, ze jest super i w ogóle. Pieprzony Tom. Jestem prawie pewna, że kiedyś pożałuje tego jaki miał stosunek względem mnie. Tym bardziej, ze nie poznał mnie, bo nie pozwolił na to. A mnie jest to wszystko jedno. On mnie nie interesuje. Z tego wszystkiego najbardziej fascynującą osobą jest Bill i stanowczo bardziej wolę skupiać swoją uwagę na nim, niż na kimkolwiek innym. Swoją droga ciekawa jestem co ta sierota robiła dzisiaj przez cały dzień. Ale musze przyznać, ze jestem z siebie zadowolona. Udało mi się jakoś zacząć go przekonywać do większej wiary w siebie. Musze przyznać, że chociaż jestem mała – czego wcale nie ukrywam mam dość dużą siłę przebicia. Nie, nie jestem narcyzem. Po prostu stwierdzam fakt. Niestety szybciej wpoiłam mu na nowo pewne rzeczy niż jego wspaniały braciszek, który się ponoć nim tak bardzo opiekuje. Sama nie wiem co mam o tym myśleć, bo za każdym razem kiedy jestem u Billa, coś jest nie tak a tylko dlatego, że Tom mu pomagał w tym czy tamtym. Jak Bill może mu tak wierzyć, doskonale zdając sobie sprawę z tego, ze Tom w pewnym sensie wykorzystuje tą sytuację by robić z niego pośmiewisko? Przynajmniej mnie się tak wydaje.
Ledwo dotarłam do domu i otworzyłam drzwi ładując się do środka i oczywiście wszędzie zostawiając mokre ślady kiedy rozdzwonił się mój telefon. Miałam tak zlodowaciałe dłonie, ze ledwo wygrzebałam aparat z kieszonki po czym odebrałam.
- Cześć Ade, tu Max.
- Max? – Nie ukrywałam zaskoczenia. Nie odzywał się do mnie od dłuższego czasu. Zanim wyszło na jaw, że Bill Kaulitz jest kimś bliskim, jakkolwiek dziwnie to brzmi, Max i ja… w pewnym sensie się spotykaliśmy. Chociaż nie do końca wiem jak ja miałam to traktować.
- Tak, wiem, ze dawno się do Ciebie nie odzywałem, ale… Przechodzę właśnie obok Twojego mieszkania i pomyślałam, ze jeśli jesteś w domu mógłbym wpaść oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko i moglibyśmy porozmawiać.
- Co prawda dopiero weszłam, ale jak chcesz to wpadaj. – Powinnam być na niego wyjątkowo wściekła i rozłączyć się zaraz po tym jak zaczął gadać, ale jak to kiedyś ktoś stwierdził – jestem stanowczo za dobra.
- Okej, w takim razie będę za maksymalnie pięć minut.
- Herbata jak zawsze?
- Herbata. Pa.
- Cześć. – Rozłączyłam się i jęknęłam przeciągle niezadowolona. Poszłam do małego saloniku i zabrałam wszystkie rzeczy leżące na fotelu i kanapie oraz stoliku, a które były wybitnie zbędne w tym momencie i zaniosłam je do swojej sypialni, zamierzając sprzątnąć to później. I tak miałam dużo porządków do zrobienia w ten weekend. Zamknęłam za sobą drzwi i poszłam do kuchni nastawić czajnik z wodą. Wzięłam szmatkę i poszłam do przedpokoju sprzątnąć tonę wody, która w przeciągu dwóch minut nazbierała się pod butami. Ile ja bym oddała żeby znowu było lato.
Zaśmiałam się pod nosem, kiedy tylko dotarłam do łazienki by odłożyć w kąt szmatkę. Max – jak zwykle punktualny. Słysząc natrętny dzwonek poszłam otworzyć.
- Cześć. – Powiedział dość wysoki brunet, chociaż był i tak niższy od Billa. Boże, znowu te porównania.
- Hej. Wchodź. Ja muszę wyłączyć wodę. – Stwierdziłam słysząc jak się gotuje. – Rozbierz się i czuj się jak u siebie. Jak zawsze. – Dodałam ruszając w stronę kuchni. Wyciągnęłam z szafki dwa kubki i włożyłam do nich torebki z herbatą, a następnie zalałam je wrzątkiem. Do tej pory pamiętałam ile słodzi Max, dlatego od razu przygotowałam jak należy napoje. Zapewne gdyby był w tym momencie kimś ważniejszym pofatygowałabym się nawet w robienie gorącej czekolady, ale uznałam, ze jest to dość zbędne. On nie zasłużył na nic tak dobrego.
- Widzę, ze nic się u ciebie nie zmieniło. – Powiedział stając w drzwiach. Drugi pan prawie idealny. Nigdy się nie spóźniał, zawsze poruszał się nadzwyczaj cicho, a jego wygląd był… Boże, jakie to żenujące. Właśnie zdałam sobie sprawę, ze był z wyglądu dość podobny do Billa. Przecież to chore, ze tak dawno temu już podświadomie wybierałam facetów podobnych do Billa. Powinni mnie zabrać i zamknąć na oddziale zamkniętym dla czubków, bo ewidentnie tam się nadawałam.
- Wszystko po staremu. A u ciebie? – Spytałam nie dlatego, że mnie to jakoś interesowało. Zwyczajnie nie chciałam wyjść na mało sympatyczną i stwierdziłam, że wypada z nim nawiązać jakąś konwersację, skoro już tu jest, bo przyznałam się, że jestem w domu.
- Tak samo. Musze przyznać, ze dużo o tobie ostatnio myślałem.
- Co proszę? – Automatycznie się odwróciłam w jego stronę zbliżona. No to teraz rzucił niezłym żartem. Jeśli by o mnie myślał już dawno by jakoś zorganizował spotkanie.
- To co słyszysz Ade. Byłem totalnym idiotą zostawiając cię. Właściwie do tej pory nie rozumiem dlaczego to zrobiłem. To znaczy, wiem ale to aż wstyd po prostu mówić o tym. – Chyba w tym momencie go nie rozumiałam. Wzięłam kubek z herbatą w rękę i podałam mu wskazując na salon, by tam się udał. Nie zamierzałam stać w kuchni i słuchać jego wywodów w momencie kiedy mogłam usiąść na kanapie, czego naprawdę bardzo chciałam. Tym bardziej, ze nogi mnie bolały.
- Kontynuuj. – Mruknęłam zajmując miejsce na fotelu.
- Wiesz, jak zaczęły się pojawiać Twoje zdjęcia w prasie z tym całym Billem i w ogóle, uznałem, ze nie mam szans. I zwyczajnie byłem o niego zazdrosny. I chociaż to były zwykłe zdjęcia, które nie miały drugiego dna… Widać było jak patrzycie na siebie…
- Przepraszam bardzo, ale nie raz ci tłumaczyłam, ze ja i Bill jesteśmy tylko przyjaciółmi i to na pewno się nie zmieni. Nie ma najmniejszych szans na to. On nic do mnie nigdy nie czuł, ani ja do niego. – Och Boże. I doszło do tego, ze muszę kłamać, a tak cholernie tego nie lubiłam.
- Ade, nie jestem ślepy. To widać. Zresztą jak tylko o tym opowiadałaś miałaś taki błysk w oku. Dokładnie taki sam jak teraz. I jestem prawie pewien, ze ty coś czujesz do niego. Zresztą to nie jest mój interes. Idą święta, a ja nie chcę mieć z nikim żadnych niedomówionych spraw. Chcę mieć w tobie chociaż przyjaciółkę, skoro wiem, ze nie wygram z Kaulitzem.
- Max, jeśli czułabym coś do niego, uwierz mi, ze nie siedziałbyś teraz na mojej kanapie, w moim mieszkaniu, bo zwyczajnie by mnie tu nie było. Przyjaźnię się z nim i na tym się kończy. A z tobą… Wiesz, to jak mnie potraktowałeś ot tak po prostu stwierdzają, że to koniec i tak dalej i w sumie bez słowa wyjaśnienia zostawiając mnie nie było fajne. Muszę się zastanowić nad tym czy chcę mieć w tobie przyjaciela.
- Ade, ja wiem, że cię zapewne zraniłem, ale jeśli mi dasz szansę, wynagrodzę ci to i jakoś naprawię. Naprawdę mi brakuje ciebie. Taka cisza jest najgorsza. Chcę naprawić wszystkie swoje błędy. – Westchnęłam i opuściłam wzrok na swoje dłonie w których trzymałam kubek z herbatą. Nie miałam serca wyrzucić go z domu by usiąść i rozmyślać dłużej niż powinnam nad tym. Muszę się nauczyć tej stanowczej wredności od Billa. Sądzę, że to jest przydatne. I pewnie udałoby mi się łatwiej spławić Maxa, bo teraz zwyczajnie nie potrafiłabym mu kazać wyjść.
- Właściwie… Okej, możemy spróbować zacząć od początku, ale na stopniu koleżeńskim, tylko i wyłącznie.
- Oczywiście. Nie chcę niczego więcej oprócz przyjaźni Ade. – Uśmiechnął się, a mnie automatycznie zrobiło się lżej na sercu. Jeszcze nie wiedziałam co on konkretnie knuje i raczej nie domyśliłabym się za nic.
Muszę kiedyś porozmawiać z Billem i poprosić go, żeby mnie zwyczajnie nauczył dostrzegać pewne rzeczy, bo już niedługo miałam się poczuć jak kompletna idiotka, która jak zwykle da się wykorzystać przez faceta, który tylko udaje miłego gościa.
Upiłam łyk herbaty i odstawiłam w końcu kubek na stolik. Dając mu drugą szansę od razu zaczęliśmy. Opowiadaliśmy sobie co i jak, gdzie i kiedy. Nie przypuszczałam, ze to będzie aż tak proste, ot usiąść z nim i zacząć rozmawiać na tysiąc różnych tematów, śmiejąc się razem. A swojego czasu naprawdę go lubiłam i widziałam w nim potencjał. Ale niestety, coś się popsuło…
Nienawidzę tego kiedy mój samochód odmawia posłuszeństwa i muszę tłuc się komunikacją miejską. Ja wiem, ze może moja zabawka nie jest super ekstra, ale często mi starcza. Weszłam do klatki i od razu wytrzepałam buty po czym ruszyłam schodami na górę. Zostały mi dwa egzaminy i mogłam zacząć mieć świąteczną przerwę. Nie mam pojęcia jak ja to robiłam, ze zaliczałam w pierwszych terminach. Prawdę mówiąc wielokrotnie podczas nauki zastanawiałam się nad tym co robi w danym momencie Bill czy jakby to było gdyby coś tam. Mam ponad dwadzieścia lat a zachowuję się jak nastolatka, co jest po prostu tragiczne w niektórych momentach. Nie rozumiem sama siebie czasami. Chociaż to nie jest dziwne jakoś specjalnie. W końcu wiele osób kiedy się zakocha staje się odmóżdżonymi istotami, które tylko o jednym i tak non stop.
Dlatego jestem pełna podziwu dla siebie, ze jakimś cudem to wszystko łączyłam ze sobą.
Co ciekawsze dokonałam cudu w tym roku i do świąt jeszcze sporo czasu zostało, a ja już w sumie miałam wszystko pokupowane. Musze wspomnieć, ze o wrednym Tomie i jego pieprzonej arielce nie zapomniałam. Dla nich też mam po drobiażdżku chociaż praktycznie spłukałam się już do zera. Ale niech znają moje dobre serce, a przede wszystkim ten idiota. Nie zasługuje na nic, ale stwierdziłam, że pokaże mu, iż jestem od niego o tysiąc razy lepsza. Niech sobie uważa dalej, ze jest super i w ogóle. Pieprzony Tom. Jestem prawie pewna, że kiedyś pożałuje tego jaki miał stosunek względem mnie. Tym bardziej, ze nie poznał mnie, bo nie pozwolił na to. A mnie jest to wszystko jedno. On mnie nie interesuje. Z tego wszystkiego najbardziej fascynującą osobą jest Bill i stanowczo bardziej wolę skupiać swoją uwagę na nim, niż na kimkolwiek innym. Swoją droga ciekawa jestem co ta sierota robiła dzisiaj przez cały dzień. Ale musze przyznać, ze jestem z siebie zadowolona. Udało mi się jakoś zacząć go przekonywać do większej wiary w siebie. Musze przyznać, że chociaż jestem mała – czego wcale nie ukrywam mam dość dużą siłę przebicia. Nie, nie jestem narcyzem. Po prostu stwierdzam fakt. Niestety szybciej wpoiłam mu na nowo pewne rzeczy niż jego wspaniały braciszek, który się ponoć nim tak bardzo opiekuje. Sama nie wiem co mam o tym myśleć, bo za każdym razem kiedy jestem u Billa, coś jest nie tak a tylko dlatego, że Tom mu pomagał w tym czy tamtym. Jak Bill może mu tak wierzyć, doskonale zdając sobie sprawę z tego, ze Tom w pewnym sensie wykorzystuje tą sytuację by robić z niego pośmiewisko? Przynajmniej mnie się tak wydaje.
Ledwo dotarłam do domu i otworzyłam drzwi ładując się do środka i oczywiście wszędzie zostawiając mokre ślady kiedy rozdzwonił się mój telefon. Miałam tak zlodowaciałe dłonie, ze ledwo wygrzebałam aparat z kieszonki po czym odebrałam.
- Cześć Ade, tu Max.
- Max? – Nie ukrywałam zaskoczenia. Nie odzywał się do mnie od dłuższego czasu. Zanim wyszło na jaw, że Bill Kaulitz jest kimś bliskim, jakkolwiek dziwnie to brzmi, Max i ja… w pewnym sensie się spotykaliśmy. Chociaż nie do końca wiem jak ja miałam to traktować.
- Tak, wiem, ze dawno się do Ciebie nie odzywałem, ale… Przechodzę właśnie obok Twojego mieszkania i pomyślałam, ze jeśli jesteś w domu mógłbym wpaść oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko i moglibyśmy porozmawiać.
- Co prawda dopiero weszłam, ale jak chcesz to wpadaj. – Powinnam być na niego wyjątkowo wściekła i rozłączyć się zaraz po tym jak zaczął gadać, ale jak to kiedyś ktoś stwierdził – jestem stanowczo za dobra.
- Okej, w takim razie będę za maksymalnie pięć minut.
- Herbata jak zawsze?
- Herbata. Pa.
- Cześć. – Rozłączyłam się i jęknęłam przeciągle niezadowolona. Poszłam do małego saloniku i zabrałam wszystkie rzeczy leżące na fotelu i kanapie oraz stoliku, a które były wybitnie zbędne w tym momencie i zaniosłam je do swojej sypialni, zamierzając sprzątnąć to później. I tak miałam dużo porządków do zrobienia w ten weekend. Zamknęłam za sobą drzwi i poszłam do kuchni nastawić czajnik z wodą. Wzięłam szmatkę i poszłam do przedpokoju sprzątnąć tonę wody, która w przeciągu dwóch minut nazbierała się pod butami. Ile ja bym oddała żeby znowu było lato.
Zaśmiałam się pod nosem, kiedy tylko dotarłam do łazienki by odłożyć w kąt szmatkę. Max – jak zwykle punktualny. Słysząc natrętny dzwonek poszłam otworzyć.
- Cześć. – Powiedział dość wysoki brunet, chociaż był i tak niższy od Billa. Boże, znowu te porównania.
- Hej. Wchodź. Ja muszę wyłączyć wodę. – Stwierdziłam słysząc jak się gotuje. – Rozbierz się i czuj się jak u siebie. Jak zawsze. – Dodałam ruszając w stronę kuchni. Wyciągnęłam z szafki dwa kubki i włożyłam do nich torebki z herbatą, a następnie zalałam je wrzątkiem. Do tej pory pamiętałam ile słodzi Max, dlatego od razu przygotowałam jak należy napoje. Zapewne gdyby był w tym momencie kimś ważniejszym pofatygowałabym się nawet w robienie gorącej czekolady, ale uznałam, ze jest to dość zbędne. On nie zasłużył na nic tak dobrego.
- Widzę, ze nic się u ciebie nie zmieniło. – Powiedział stając w drzwiach. Drugi pan prawie idealny. Nigdy się nie spóźniał, zawsze poruszał się nadzwyczaj cicho, a jego wygląd był… Boże, jakie to żenujące. Właśnie zdałam sobie sprawę, ze był z wyglądu dość podobny do Billa. Przecież to chore, ze tak dawno temu już podświadomie wybierałam facetów podobnych do Billa. Powinni mnie zabrać i zamknąć na oddziale zamkniętym dla czubków, bo ewidentnie tam się nadawałam.
- Wszystko po staremu. A u ciebie? – Spytałam nie dlatego, że mnie to jakoś interesowało. Zwyczajnie nie chciałam wyjść na mało sympatyczną i stwierdziłam, że wypada z nim nawiązać jakąś konwersację, skoro już tu jest, bo przyznałam się, że jestem w domu.
- Tak samo. Musze przyznać, ze dużo o tobie ostatnio myślałem.
- Co proszę? – Automatycznie się odwróciłam w jego stronę zbliżona. No to teraz rzucił niezłym żartem. Jeśli by o mnie myślał już dawno by jakoś zorganizował spotkanie.
- To co słyszysz Ade. Byłem totalnym idiotą zostawiając cię. Właściwie do tej pory nie rozumiem dlaczego to zrobiłem. To znaczy, wiem ale to aż wstyd po prostu mówić o tym. – Chyba w tym momencie go nie rozumiałam. Wzięłam kubek z herbatą w rękę i podałam mu wskazując na salon, by tam się udał. Nie zamierzałam stać w kuchni i słuchać jego wywodów w momencie kiedy mogłam usiąść na kanapie, czego naprawdę bardzo chciałam. Tym bardziej, ze nogi mnie bolały.
- Kontynuuj. – Mruknęłam zajmując miejsce na fotelu.
- Wiesz, jak zaczęły się pojawiać Twoje zdjęcia w prasie z tym całym Billem i w ogóle, uznałem, ze nie mam szans. I zwyczajnie byłem o niego zazdrosny. I chociaż to były zwykłe zdjęcia, które nie miały drugiego dna… Widać było jak patrzycie na siebie…
- Przepraszam bardzo, ale nie raz ci tłumaczyłam, ze ja i Bill jesteśmy tylko przyjaciółmi i to na pewno się nie zmieni. Nie ma najmniejszych szans na to. On nic do mnie nigdy nie czuł, ani ja do niego. – Och Boże. I doszło do tego, ze muszę kłamać, a tak cholernie tego nie lubiłam.
- Ade, nie jestem ślepy. To widać. Zresztą jak tylko o tym opowiadałaś miałaś taki błysk w oku. Dokładnie taki sam jak teraz. I jestem prawie pewien, ze ty coś czujesz do niego. Zresztą to nie jest mój interes. Idą święta, a ja nie chcę mieć z nikim żadnych niedomówionych spraw. Chcę mieć w tobie chociaż przyjaciółkę, skoro wiem, ze nie wygram z Kaulitzem.
- Max, jeśli czułabym coś do niego, uwierz mi, ze nie siedziałbyś teraz na mojej kanapie, w moim mieszkaniu, bo zwyczajnie by mnie tu nie było. Przyjaźnię się z nim i na tym się kończy. A z tobą… Wiesz, to jak mnie potraktowałeś ot tak po prostu stwierdzają, że to koniec i tak dalej i w sumie bez słowa wyjaśnienia zostawiając mnie nie było fajne. Muszę się zastanowić nad tym czy chcę mieć w tobie przyjaciela.
- Ade, ja wiem, że cię zapewne zraniłem, ale jeśli mi dasz szansę, wynagrodzę ci to i jakoś naprawię. Naprawdę mi brakuje ciebie. Taka cisza jest najgorsza. Chcę naprawić wszystkie swoje błędy. – Westchnęłam i opuściłam wzrok na swoje dłonie w których trzymałam kubek z herbatą. Nie miałam serca wyrzucić go z domu by usiąść i rozmyślać dłużej niż powinnam nad tym. Muszę się nauczyć tej stanowczej wredności od Billa. Sądzę, że to jest przydatne. I pewnie udałoby mi się łatwiej spławić Maxa, bo teraz zwyczajnie nie potrafiłabym mu kazać wyjść.
- Właściwie… Okej, możemy spróbować zacząć od początku, ale na stopniu koleżeńskim, tylko i wyłącznie.
- Oczywiście. Nie chcę niczego więcej oprócz przyjaźni Ade. – Uśmiechnął się, a mnie automatycznie zrobiło się lżej na sercu. Jeszcze nie wiedziałam co on konkretnie knuje i raczej nie domyśliłabym się za nic.
Muszę kiedyś porozmawiać z Billem i poprosić go, żeby mnie zwyczajnie nauczył dostrzegać pewne rzeczy, bo już niedługo miałam się poczuć jak kompletna idiotka, która jak zwykle da się wykorzystać przez faceta, który tylko udaje miłego gościa.
Upiłam łyk herbaty i odstawiłam w końcu kubek na stolik. Dając mu drugą szansę od razu zaczęliśmy. Opowiadaliśmy sobie co i jak, gdzie i kiedy. Nie przypuszczałam, ze to będzie aż tak proste, ot usiąść z nim i zacząć rozmawiać na tysiąc różnych tematów, śmiejąc się razem. A swojego czasu naprawdę go lubiłam i widziałam w nim potencjał. Ale niestety, coś się popsuło…